Zastanawiam się dlaczego Polskę tak atakują na dwa tygodnie przed tym całym euro?! Wkurza mnie to, zwłaszcza okropne kłamstwa. Dwa dni temu Lwów nagle stał się byłą ofiarą Polaków - może tych dzieci, które go tak broniły, a dziś spoczywają na tamtejszym cmentarzu ? A wczoraj BBC nadało program o polskich, śmiertelnie niebezpiecznych kibicach i stadionach. I kto to mówi?! BBC nie widziało filmu "Hooligans" na faktach?? Co się do cholery dzieje?
Z przyjemniejszych rzeczy - w moim pierwszym Dniu Matki odkąd jestem Matką zostałam obdarowana obficie. Wieloma pięknymi uśmiechami Mateusza, kilkoma wybuchami płaczu i jednym wielkim parsknięciem we mnie zupką z buraczkami :D Mamo, dziękuję...dziś już wiem naprawdę za co.
Zapraszam na mojego nowego, tematycznego bloga. O dziwo nie o euro2012 :)
www.mamawracadoformy.blogspot.com
wtorek, 29 maja 2012
wtorek, 15 maja 2012
o powołaniu
To będzie krótkie rozważanie o różnych drogach odnajdywania powołania. Rozumiem, że nie wszyscy będą zainteresowani, obiecuję jakiś bardziej przyziemny wpis w przyszłym togodniu :)
Dawno temu, dziś wydaje mi się, że to była prehistoria, byłam na takich kilkudniowych rekolekcjach. Miały w nazwie "Filipa" :) nie pamiętam szczegółów. Pamiętam za to doskonale co mi wtedy Bóg powiedział (zrobił to najgłośniej jak do tej pory więc nie łatwo jest coś takiego zapomnieć):
I tak zostałam żoną i matką, bezrobotnym biologiem, mieszkanką wsi w Polsce B ...
Kiedy patrzę na siebie z boku przychodzi mi na myśl słowo nieudacznik. Przecież mogłam zmienić studia, zdać maturę jeszcze raz by zdobyć więcej punktów (można próbować 5 lat!), potem mogłam zaczekać ze ślubem, wyjechać na erazmusa, pozwiedzać świat, dać się uwieźć jeszcze paru innym mężczyznom oprócz tego jednego. Mogłam szukać pracy w czasie studiów, wyjechać z Podkarpacia, nauczyć się tego hiszpańskiego, a nawet rosyjskiego. Mogłam wreszcie używać prezerwatyw zamiast próbować pojąć metodę objawowo-termiczną... Być kowalem swojego losu jednym słowem.
Mogłam, ale z jakichś powodów tego nie zrobiłam. I wiecie co? Świetnie się czuje w roli jaką przyszło mi pełnić. Jestem szczęśliwa.Kto wie czy jako guru polskiej biotechnologii lub zdobywca Mount Everestu byłabym równie szczęśliwa? Może właśnie w taki przekorny sposób Bóg wprowadził mnie na moją ścieżkę powołania, zaznaczając, żebym się o nic nie martwiła zanim jeszcze poważnie pomyślałam o przyszłości.
Moja siostra wybrała życie zakonne i to w zakonie misyjnym. Za kilka dni wyjeżdża do nowicjatu w Rzymie. Opowiadała na pożegnalnym spotkaniu jak to było z jej powołaniem. Mówiła o wewnętrznym nieustannym niepokoju, który odczuwała od kiedy pierwszy raz przyszedł jej taki sposób na życie do głowy i trwał aż do wyraźnego "Tak", które w końcu powiedziała Bogu. Pamiętam, że w tym okresie była często smutna, roztargniona, wiecznie płakała z byle powodu jak mi się wtedy wydawało. Spokój czuła jedynie w kościele. W naszym rodzinnym miasteczku są dwie parafie, fara na jednym końcu głównej drogi miasta i klasztor po drugiej stronie ( a nasz blok mniej więcej pośrodku :). Kiedy siostra wychodziła z mszy w farze i czuła wzbierający w niej niepokój i powracające rozterki szła prosto do drugiego kościoła i modliła się przed obrazem Matki Bożej Pocieszenia (później wybrała imię zakonne Consolata Marie od consolation-pocieszenie). W końcu zdecydowała i do dziś nie żałuje, czuje się szczęśliwa...na przykład myjąc bezdomnych ludzi.
Różnica polega na świadomym, jednorazowym wyborze mojej siostry, a milionami mniej świadomych, chaotycznych moich wyborów. Podobieństwo? Ostateczne zaufanie Bogu. No i spełnienie..choć o tym pewnie powinnam napisać za jakieś 20, 30 lat. Ufam, że pojawi się taki wpis na tym blogu :)
Dawno temu, dziś wydaje mi się, że to była prehistoria, byłam na takich kilkudniowych rekolekcjach. Miały w nazwie "Filipa" :) nie pamiętam szczegółów. Pamiętam za to doskonale co mi wtedy Bóg powiedział (zrobił to najgłośniej jak do tej pory więc nie łatwo jest coś takiego zapomnieć):
"Nie martw się o przyszły kształt Twojego życia".
To zdanie towarzyszy mi przez całe dorosłe życie. Przypomina mi się za każdym razem gdy coś istotnego się w nim dzieje, co nie do końca sobie zaplanowałam. A sporo jest takich rzeczy. Począwszy od wyboru studiów, a skończywszy na dziecku. Ogólnie jestem osobą bardzo uporządkowaną, nie lubię jak mój plan choć trochę się zmienia. Ale musiałam nauczyć się zmieniać plany.I tak zostałam żoną i matką, bezrobotnym biologiem, mieszkanką wsi w Polsce B ...
Kiedy patrzę na siebie z boku przychodzi mi na myśl słowo nieudacznik. Przecież mogłam zmienić studia, zdać maturę jeszcze raz by zdobyć więcej punktów (można próbować 5 lat!), potem mogłam zaczekać ze ślubem, wyjechać na erazmusa, pozwiedzać świat, dać się uwieźć jeszcze paru innym mężczyznom oprócz tego jednego. Mogłam szukać pracy w czasie studiów, wyjechać z Podkarpacia, nauczyć się tego hiszpańskiego, a nawet rosyjskiego. Mogłam wreszcie używać prezerwatyw zamiast próbować pojąć metodę objawowo-termiczną... Być kowalem swojego losu jednym słowem.
Mogłam, ale z jakichś powodów tego nie zrobiłam. I wiecie co? Świetnie się czuje w roli jaką przyszło mi pełnić. Jestem szczęśliwa.Kto wie czy jako guru polskiej biotechnologii lub zdobywca Mount Everestu byłabym równie szczęśliwa? Może właśnie w taki przekorny sposób Bóg wprowadził mnie na moją ścieżkę powołania, zaznaczając, żebym się o nic nie martwiła zanim jeszcze poważnie pomyślałam o przyszłości.
Moja siostra wybrała życie zakonne i to w zakonie misyjnym. Za kilka dni wyjeżdża do nowicjatu w Rzymie. Opowiadała na pożegnalnym spotkaniu jak to było z jej powołaniem. Mówiła o wewnętrznym nieustannym niepokoju, który odczuwała od kiedy pierwszy raz przyszedł jej taki sposób na życie do głowy i trwał aż do wyraźnego "Tak", które w końcu powiedziała Bogu. Pamiętam, że w tym okresie była często smutna, roztargniona, wiecznie płakała z byle powodu jak mi się wtedy wydawało. Spokój czuła jedynie w kościele. W naszym rodzinnym miasteczku są dwie parafie, fara na jednym końcu głównej drogi miasta i klasztor po drugiej stronie ( a nasz blok mniej więcej pośrodku :). Kiedy siostra wychodziła z mszy w farze i czuła wzbierający w niej niepokój i powracające rozterki szła prosto do drugiego kościoła i modliła się przed obrazem Matki Bożej Pocieszenia (później wybrała imię zakonne Consolata Marie od consolation-pocieszenie). W końcu zdecydowała i do dziś nie żałuje, czuje się szczęśliwa...na przykład myjąc bezdomnych ludzi.
Różnica polega na świadomym, jednorazowym wyborze mojej siostry, a milionami mniej świadomych, chaotycznych moich wyborów. Podobieństwo? Ostateczne zaufanie Bogu. No i spełnienie..choć o tym pewnie powinnam napisać za jakieś 20, 30 lat. Ufam, że pojawi się taki wpis na tym blogu :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)