wtorek, 15 maja 2012

o powołaniu

To będzie krótkie rozważanie o różnych drogach odnajdywania powołania. Rozumiem, że nie wszyscy będą zainteresowani, obiecuję jakiś bardziej przyziemny wpis w przyszłym togodniu :)

Dawno temu, dziś wydaje mi się, że to była prehistoria, byłam na takich kilkudniowych rekolekcjach. Miały w nazwie "Filipa" :) nie pamiętam szczegółów. Pamiętam za to doskonale co mi wtedy Bóg powiedział (zrobił to najgłośniej jak do tej pory więc nie łatwo jest coś takiego zapomnieć):
"Nie martw się o przyszły kształt Twojego życia".
To zdanie towarzyszy mi przez całe dorosłe życie. Przypomina mi się za każdym razem gdy coś istotnego się w nim dzieje, co nie do końca sobie zaplanowałam. A sporo jest takich rzeczy. Począwszy od wyboru studiów, a skończywszy na dziecku. Ogólnie jestem osobą bardzo uporządkowaną, nie lubię jak mój plan choć trochę się zmienia. Ale musiałam nauczyć się zmieniać plany.
I tak zostałam żoną i matką, bezrobotnym biologiem, mieszkanką wsi w Polsce B ...
Kiedy patrzę na siebie z boku przychodzi mi na myśl słowo nieudacznik. Przecież mogłam zmienić studia, zdać maturę jeszcze raz by zdobyć więcej punktów (można próbować 5 lat!), potem mogłam zaczekać ze ślubem, wyjechać na erazmusa, pozwiedzać świat, dać się uwieźć jeszcze paru innym mężczyznom oprócz tego jednego. Mogłam szukać pracy w czasie studiów, wyjechać z Podkarpacia, nauczyć się tego hiszpańskiego, a nawet rosyjskiego. Mogłam wreszcie używać prezerwatyw zamiast próbować pojąć metodę objawowo-termiczną... Być kowalem swojego losu jednym słowem.
Mogłam, ale z jakichś powodów tego nie zrobiłam. I wiecie co? Świetnie się czuje w roli jaką przyszło mi pełnić. Jestem szczęśliwa.Kto wie czy jako guru polskiej biotechnologii lub zdobywca Mount Everestu byłabym równie szczęśliwa? Może właśnie w taki przekorny sposób Bóg wprowadził mnie na moją ścieżkę powołania, zaznaczając, żebym się o nic nie martwiła zanim jeszcze poważnie pomyślałam o przyszłości.

Moja siostra wybrała życie zakonne i to w zakonie misyjnym. Za kilka dni wyjeżdża do nowicjatu w Rzymie. Opowiadała na pożegnalnym spotkaniu jak to było z jej powołaniem. Mówiła o wewnętrznym nieustannym niepokoju, który odczuwała od kiedy pierwszy raz przyszedł jej taki sposób na życie do głowy i trwał aż do wyraźnego "Tak", które w końcu powiedziała Bogu. Pamiętam, że w tym okresie była często smutna, roztargniona, wiecznie płakała z byle powodu jak mi się wtedy wydawało. Spokój czuła jedynie w kościele. W naszym rodzinnym miasteczku są dwie parafie, fara na jednym końcu głównej drogi miasta i klasztor po drugiej stronie ( a nasz blok mniej więcej pośrodku :). Kiedy siostra wychodziła z mszy w farze i czuła wzbierający w niej niepokój i powracające rozterki szła prosto do drugiego kościoła i modliła się przed obrazem Matki Bożej Pocieszenia (później wybrała imię zakonne Consolata Marie od consolation-pocieszenie). W końcu zdecydowała i do dziś nie żałuje, czuje się szczęśliwa...na przykład myjąc bezdomnych ludzi.

Różnica polega na świadomym, jednorazowym wyborze mojej siostry, a milionami mniej świadomych, chaotycznych moich wyborów. Podobieństwo? Ostateczne zaufanie Bogu. No i spełnienie..choć o tym pewnie powinnam napisać za jakieś 20, 30 lat. Ufam, że pojawi się taki wpis na tym blogu :)

7 komentarzy:

  1. Stefci!
    Dzięki , że wpadałaś do mnie.
    I niepotrzebnie piszesz, że "nie wszystkich to zainteresuje"
    Bo zawsze tak jest, że kogoś interesuje drugiego nie.
    Mnie to akurat interesuje.
    Ja też często rozważałem "co by było gdyby było". Tak można bez końca i do niczego to nie doprowadzi.
    Mój kolega z podwórka i z tej samej klatki schodowej został KSIĘDZEM.
    Ksiądz Wojtek Drozdowicz. Zastanawiałem się dlaczego? Miał zdolności politechniczne, z dobrego domu, zasobnego. Jego ojciec był dyrektorem. A syn został księdzem.
    A dziewczyna tez z tego podwórka co mie się bardzo podobała, też wstąpiła do zakonu. W tej rodzinie było troje dzieci.
    Bardzo różnie to bywa.
    I bardzo dobre mieć wewnętrzny spokój. Bi bez tego NIGDY SIĘ NIE BĘDZIE SZCZĘŚLIWYM.
    Pozdrawiam Ciebie serdecznie
    Vojtek za bardzo rozbiegany:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam.
    Bardzo ciekawa jest fotka w tym wpisie.
    Zapraszam do siebie.
    Miłego dnia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy wpis, bardzo... W pewnym stopniu burzy mój ukształtowany zdawałoby się pogląd na temat powołań. Wrócę do niego w weekend, bo muszę kilka spraw przemyśleć.
    Póki co serdeczności zostawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hm, planowanie, z którego nic nie wychodzi - coś o tym wiem :) I wiesz co, ja też wierzę, że Boski plan jest dla nas o wiele lepszy niż gdybanie i zamartwianie się na przyszłość. Gdy to zrozumiałam, poczułam wreszcie spokój. I taka wewnętrzną radość. W końcu jest we mnie jakaś zgoda zamiast buntu. I dobrze mi z tym. Choć jestem tylko człowiekiem i rozterki nadal się zdarzają ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kazdy z nas ma powołanie w tym zyciu,niekonicznie musi to być zakon...,ale nasze rodziny,bycie matką,żoną...to też chyba forma powołania,bo nie kazdy jest i potrafi sprostać roli matki i zony.Wazne jest aby znależć swoje życie i robić swoje najlepiej jak sie potrafi,nie ogladając sie za siebie i innych.
    Z wiekiem coraz bardziej rozumiem,że moim zycie cos pokierowało w taki ,a nie inny sposób.
    Milego dnia,ja uwielbiam wies,tam wybudowalam dom:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kazdy z nas, jest do czegos stworzony. Jeden wybierze zawod lekarza, drugi kwiaciarza a ktos inny zostanie kaplanem. Wazne jest, by spelniajac swoje powolanie pozostac dobrym czlowiekiem. wszystko inne przychodzi z czasem. Mnóstwo rzeczy, które Nami w zyciu kieruje moze sie zmienic. Czasami sie zastanawiam, czy gdyby nie pewne okolicznosci ktore zaszly w moim zyciu bylabym tu gdzie jestem. Czy gdyby nie fakt, ze rozne zdarzenia w zyciu maja na nas wplyw - bylabym akurat w tym samym miejscu, z tymi ludzmi. A moze bylabym zupelnie gdzie indziej, robiac cos innego - tylko pytanie czy na pewno bylabym z tym szczesliwa? Wazna rzecza jest, aby w zyciu nie zalowac niczego co sie robilo, do czego sie dazylo. Nie zawsze musi byc prosto, czasami trzeba isc pod gore. Gdzies tam na koncu, jestem pewna ze czeka na kazdego jego wlasne osobiste szczescie. Taka droga jest wlasnie powolanie :))

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam kochaną Babcie na Podkarpaciu.W mieście gdzie Jest Fara i Klasztor o.Bernardynów...I mam wrażenie że Twoja siostra odnalazła siłę do wypowiedzenia słowa TAK w tym samym miasteczku na literkę P...w którym ja od lat jeżdżę na wakacje i w którym również miałam takie rozważania,burzliwe i emocjonalne swego czasu.Teraz jestem matką i żoną i nauczycielką w przedszkolu od zastępstwa do zastępstwa..I jestem szczęśliwa jak jest mi dane.Czy w innej konstelacji byłabym szczęśliwsza? Nie wiem i nigdy tego nie sprawdzę.Gdy Bóg zamyka drzwi to otwiera okno..parafrazując:) I tego się trzymajmy.

    OdpowiedzUsuń